Przed cielętnikiem urbanowskich ranczerów
Prawdziwy powrót jeźdźców
Urbanowo, koło Bobowa. Droga w szpalerze zabytkowych lip częściowo brukowana. Z jej grzbietu zdjęto kamienie, bo można było rozwalić miskę olejową, taki ten bruk zrobił się wypukły. Latem kurz wzbija się wysoko nad drogę, a jesienią nieraz słychać ryk samochodu, który wrył się w błotnistą koleinę. I jesteśmy. Kiedyś stał tu dworek. Dziewięć lat temu Anna i Tomasz Szostakowie porzucili postanowili rzucić miasto, kupili ziemię w Urbanowie i tworzą tutaj rancho swych marzeń.
Wysiadamy z samochodu w asyście łagodnych psów. Na werandzie przed domem siedzi kilka osób (w trakcie rozmowy ich liczba ulega ciągłej zmianie). Rozmawiamy o dworku w Urbanowie. Młodych właścicieli bardzo ciekawi jego historia, ale mało wiedzą. - Wcześniej był tutaj PGR, przewijało się sporo osób i każdy mówi, że w tym miejscu mieszkał - mówi Anna Szostak, z domu Florek. - Po PGR-ach właścicielem był Wicik. Miał hodowlę gęsi. Anna Florek, Anna Florek… Ależ tak, jako juniorka odnosiła sukcesy w jeździectwie. - Oni to kupili dziewięć lat temu. To się wiązało z jej pasją. Trochę siedzieli w Niemczech – mówi mama Ani. - W gminie Bobowo są idealne miejsca pod takie gospodarstwa rancherskie. I już trochę ich jest. To prawda. Liczymy: dwa powstają w Grabowie - w tym małe zoo, jedno od lat istnieje w Mysinku – Dicka Bosmy, który urządza rajdy konne, jest pensjonat w Jabłówku, teraz tu. Konwersację przerywają dochodzące co chwila krótkie informacje o stanie gospodarstwa. Na przykład o tym, że zniknął kogut i kura. To sprawka lisa, który siedzi w pobliskim lasku i ma młode. Obserwując sprzed domu wielki dziedziniec i przestrzeń czujemy się jak w westernie. - W 1997 roku wyjechaliśmy do Niemiec – mówi Anna. - jechaliśmy początkowo na pół roku, ale trafiliśmy do fajnej stajni. I z pół roku zrobiło się osiem lat. Jeździłam tam, ale nie sportowo… Pisano, że wyjechałam do Niemiec, jakbym już nie miała wrócić, a ja nigdy bym tam nie została. - Młodzi wracają. Wyjeżdżają zarobić na podstawowe potrzeby, a potem zarabiają na większe potrzeby, na działkę, dom – dodaje Tomasz. - To prawda, tam Polaka stać na więcej. W niedzielę zepsuje mu się telewizor, w poniedziałek kupuje nowy. Tam stać ich na godne życie. Można zjeść pół kilograma wędzonego łososia do jajecznicy, a nie odczuje się tego po kieszeni. Ale wielu wraca. My pojechaliśmy do pracy za granicę, żeby kupić lepszy samochód. Mieliśmy poloneza. Trafiliśmy wspaniale. Pracowaliśmy u najbogatszego amatora koni w Niemczech. Zarobiliśmy na hondę. Pracowaliśmy, ale nie chcieliśmy wydawać pieniędzy w Niemczech. Poprosiliśmy rodzinę, żeby poszukała nam nieruchomości. Szukaliśmy w okolicach Dąbrówki i Radziejewo. Nie chcieliśmy 10 ha, a rancho, z pół hektara. Kupiliśmy to, wtedy ruinę. W sumie 2,6 ha. - Koleżanka kupiła rancho w Grabowie. Pracuje teraz w Irlandii, aby spłacić kredyt. Znowu chwilka przerwy. Nasi rozmówcy wołają na dwie kozy. Na Renatę – mamę i Begera – koziego syna. Byliście u Derleckiego w Grabowie? Znacie innych, takich jak wy, zakochanych w koniach? - Derlecki ma małe ciekawe zoo. Od Witki mamy konia. Dick Bosma to nasz znajomy. Od niego też mamy konia. Rozmawiamy teraz o efektach pracy właścicieli. - Dworek był bardzo zniszczony, dlatego go zburzyliśmy. Na jego miejscu będzie plac do jazdy konnej na zawody - roztacza przed nami swoją wizję Tomasz. – Tutaj będzie parkur, a tam rozprężalnia. A ten dom, przed którym siedzimy? Przez drzwi widać ładnie urządzone mieszkanie. - To był cielętnik, a za PGR-ów budynek mieszkalno-hodowlany. - Przed wojną mieszkała tutaj służba - dodaje ktoś z gości. To jednak znacie trochę historii Urbanowa… - Gospodarz, który miał ten majątek, nazywał się Lewicki. Przed nim dzierżawcą był niejaki Urban, Niemiec. W czasie II wojny światowej w dworku mieścił się szpital, a obok urządzono cmentarz. Kiedy byliśmy w Niemczech, zadzwonił do mnie z Polski Niemiec w sprawie ekshumacji zwłok – opowiada Tomasz. – Oczywiście wyraziłem zgodę. Gdybyśmy jej nie wyrazili, to by nam zabrano ten teren i przekwalifikowano na państwowy. Niemcy przyjechali z koparką. Dokładnie wiedzieli, gdzie kto leży. - Tutaj mieszka starsza pani - dodaje Ania. – Ma z 90 lat, codziennie chodzi stąd do kościoła. Wie wszystko. Kierowała ekipą, mówiła, gdzie kopać. - Ja ćwiczyłam woltyżerkę w stadzie ogierów - wtrąca pani, która na chwilę przyszła ze stajni. - Robił pan ze mną wywiad i zrobił mi pan zdjęcie. Tacy tu oni są. Prawie każdy miał jakieś związki ze Stadem Ogierów. Prawie każdy był jeźdźcem. - To chyba nie ja robiłem… Ludzie uciekają do dużych miast, a wy odwrotnie? - Namieszkaliśmy się w Hamburgu. Sto metrów w bloku. Luksus. W Starogardzie tak samo. Ale to nie dla nas… Tutaj jest przestrzeń. Baliśmy się początkowo to kupić, baliśmy się, że w którymś momencie może zabraknąć pieniędzy. Obawialiśmy się kredytów. Ale sporo już widać. Dom z cielętnika, stajnia, porządek… - Obok stajni powstanie ujeżdżalnia - wyznaje Tomek – 13 na 40 metrów. To by wystarczyło. Parkur, rozprężalnia, plac do gier. To na razie marzenia, ale może kiedyś się spełnią. Czy to wszystko na użytek prywatny? - Nie. Mamy pierwsze konie pensjonatowe. Dziewczyny trzymają je u nas jak w hotelu. Obok ich koni są nasze. Dziewczyny mówią, że u nas jest sielankowa atmosfera, dlatego wolą u nas. Ile kosztuje taki pensjonat? - Trzysta złotych. Trzy razy dziennie wyżywienie, wyrzucanie obornika. Na prośbę klienta wyprowadzamy konia na padok. Właściciel konia o nic nie musi się martwić. Przyjeżdża, siodła konia i jeździ po okolicy. Przy okazji może też łowić ryby. Wykopaliśmy staw. Może też sobie grillować… Dzisiaj budujemy kolejny boks, żeby wziąć więcej koni. Kiedyś będą tutaj zawody? - Robimy to przede wszystkim dla zabawy i satysfakcji, ale może zawody będą. - Tomek umie robić ser z mleka kozy – znowu wtrąca ktoś z gości. - Umie też wędzić. - Ile lat żyje koń? - Dziesięć lat temu kolega z Chojnic kupił od nas konia – mówi Ania. - Po latach kupiła go mama. Ma 16 lat. Jest łaciaty. Nazywa się Koral. Jeszcze w zeszłym roku brał udział w zawodach. Normalnie prowadzony koń może żyć i 30 lat. Teraz zwiedzamy wnętrze odrestaurowanego budynku. Właściciele kochają stare meble, które gromadzili latami. Jest ślicznie, stylowo. Idziemy do stajni. Towarzyszy nam pies - Pepsi. W stajni stoją m.in. Cartagina, Hawana, Haga, Ramzes. Tylko stary Koral ma pospolitą nazwę. W dłoni Ani zajaśniały kurze jajka – prosto spod kury. Umknęło naszej uwadze chwilowe zniknięcie młodej właścicielki. Ania nie lubi opuszczać tego miejsca nawet na zakupy. W takim pejzażu zaczynamy to rozumieć. Tadeusz Majewski

Czy ktoś uwierzy? W odrestaurowanym cielętniku mieszkają państwo Szostakowie. Fot. Beata Włoch
Ania Szostak obok Cartaginy. Fot. Beata Włoch
Z uroków rancha korzystają Renata i jej syn Beger. Fot. Beata Włoch
|